WYWIAD Z AGNIESZKĄ ŁUKOMSKĄ, autorką książki „Barcelona z in vitro”
Agnieszko, w swojej książce piszesz o Barcelonie, o trudnościach związanych z przeprowadzką, ale też o urokach życia w Hiszpanii. Co skłoniło Cię do podjęcia decyzji o napisaniu tej książki i podzieleniu się swoimi doświadczeniami?
Napisanie książki było moim skrytym marzeniem i gdy zaczęłam o tym myśleć, doszłam do wniosku, że mam gotową historię, którą mogłabym się z czytelnikami podzielić. Mieszkam w Barcelonie od prawie 8 lat i miasto to nadal mnie fascynuje. Czuję się tu bezpiecznie i to tu rozwijam skrzydła, choć by do tego doszło, wiele rzeczy musiało się wydarzyć. Miasto to jest niesamowicie popularne wśród turystów, ale również przyciąga rzesze imigrantów z całego świata. Uznałam, że chcę pokazać, jak się tu żyje, tak naprawdę. Jak wygląda szara rzeczywistość osoby pracującej i czy faktycznie mamy tu wieczną fiestę. Moja książka dostarcza niesamowicie dużo praktycznych informacji osobom zainteresowanym przeprowadzką do miasta Gaudiego. Uzmysławia, na co należy być gotowym i dostarcza wielu rad. Ponadto książka ta motywuje. Zachęca do marzenia i do marzeń spełniania. Do szukania swojego miejsca na ziemi i bycia wiernym swoim potrzebom i przekonaniom.
Jak wyglądał proces tworzenia książki – pisałaś spontanicznie czy miałaś konkretny plan?
Jako finansistka, jestem dość uporządkowaną osobą i preferuję dobre zaplanowanie nowego projektu, dlatego też prace nad książką rozpoczęłam od spisania konspektu. Wprawdzie ulegał on zmianom, jednak rozpisanie koncepcji książki bardzo mi pomogło w rozpoczęciu pisania. A potem poszło w miarę szybko. Być może dlatego, że opisywałam wydarzenia z mojego życia, szybko nabrałam wiatru w żagle. Do pisania siadałam po pracy, w weekendy, w kawiarniach i w domu. Bardzo lubiłam pakować laptopa w plecak i ruszać na miasto w poszukiwaniu nowych, ciekawych miejsc, zachęcających do pracy twórczej. Teraz mam kilka ulubionych kawiarni, w których chętnie piszę i które mogę polecać znajomym. Co mnie zaskoczyło, to trudność w postawieniu ostatniej kropki. Gdy myślałam, że już wszystko ujęłam, zaraz nachodziły mnie wątpliwości, czy czegoś nie pominęłam i co powinnam zmienić. Dopiero gdy poprosiłam o przeczytanie książki męża i przyjaciółkę, a następnie przesłałam ją mojej przyszłej book consierge, uznałam, że nic więcej nie zmieniam. I wówczas poczułam ulgę oraz radość. Wiedziałam, że przede mną jeszcze długa droga zanim książka będzie wydana, ale sam fakt trzymania w dłoniach pliku kartek zapisanych moimi słowami powodował już, że byłam bardzo podekscytowana i ciekawa dalszego procesu.
Twoje opisy życia codziennego w Barcelonie są bardzo realistyczne – mówisz o kłopotach związanych z mieszkaniem, pracą czy kulturą. Który z tych tematów najbardziej Cię zaskoczył, kiedy już na stałe zaczęłaś mieszkać w Hiszpanii?
Do dziś niezmiennie zaskakuje mnie sytuacja mieszkaniowa w Barcelonie. Jest to miasto powierzchniowo mniejsze niż Wrocław, natomiast żyje tu 1,7 mln osób plus co roku przyjeżdża tu około 15 mln turystów. Taki zalew ludzi powoduje, że jest tu bardzo tłoczno, zagęszczenie na metr kwadratowy przyprawia o zawrót głowy a utrzymujący się popyt na rynku wynajmu mieszkań powoduje, że ceny nieustannie rosną. Niestety aktualne regulacje prawne są na tyle niedoprecyzowane, że pozostawiają furtkę chciwym agencjom nieruchomości na preferowanie najmu krótkoterminowego, który jest też bardziej zyskowny dla właścicieli mieszkań. Na tym tracą jednak mieszkańcy miasta poszukujący dachu nad głową na lata i w ramach swoich możliwości finansowych. Mniej więcej od 2024 roku sytuacja jest na tyle krytyczna, że wynajęcie mieszkania jest praktycznie niemożliwe bez zapłacenia dodatkowej opłaty agencjom nieruchomości oscylującej około 2 tys. euro. Bardzo wielu osób zwyczajnie na to nie stać. Minimalne wynagrodzenie w Hiszpanii to 1100 euro brutto i duża część społeczeństwa tyle właśnie zarabia. Przy tak niskich zarobkach prawie niemożliwe jest wynajęcie mieszkania, dlatego też popularnym rozwiązaniem jest mieszkanie po kilka osób. W młodym wieku nie wydaje się to bardzo uciążliwe, natomiast gdy człowiek ma 40-50 lat, chce posiadać swoje cztery ściany, gdzie może odpoczywać od miejskiej dżungli. Dla wielu osób nie jest to możliwe. Naprawdę liczę na to, że władze hiszpańskie uszczelnią prawo mieszkaniowe tak, by mieszkańcy mogli godnie żyć. Obawiam się jednak, że szybko to nie nastąpi.
Wiesz, że nigdzie tak nie zmarzłam, jak właśnie w Barcelonie? I to w mieszkaniu. Wszystko przez to, że koncept ocieplania budynków tutaj praktycznie nie istnieje. Powoduje to, że zimą w czterech ścianach może być zimniej niż na dworze, gdy do środka nie dostaje się dużo słońca (czytaj: mieszkania na niskich piętrach w centralnych dzielnicach miasta), a latem z kolei pot płynie ciurkiem po plecach, bo odczucie gorąca potęguje wysoka wilgotność powietrza.
Kończąc wątek mieszkaniowy, chciałabym też wspomnieć o takich ciekawostkach, jak brak parapetów wewnętrznych, brak klamek na drzwiach do mieszkań od strony klatki schodowej, trzymanie pralek na balkonach, czy brak ogrzewania w większości mieszkań.
Pozwól, że dodam teraz trochę pozytywnych informacji, by mieszkaniowy zawrót głowy nie zawisł nad nami jak ciemna chmura burzowa.
Od strony kulturalnej Barcelona to istna „Arka Noego”. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, zaczynając od licznych teatrów, kin, festiwali kulturalnych, koncertów w malutkich barach i na stadionach. Miłośnicy sportów mogą przebierać w ofertach siłowni, klubów fitness, treningów na plaży, w parkach. Przewodnicy górscy oferują tanie wycieczki po szlakach pod Barceloną, jak i kilkaset kilometrów od miasta. Wodni zapaleńcy mają wachlarz sportów do uprawiania w morzu, w rzekach, na basenach.
Ile ofert kulturalno-sportowych, tyle też narodowości w mieście Gaudiego. Jest to idealne miejsce na naukę tolerancji, na poznawanie innych nacji i bycie częścią tzw. multi-kulti. Pracuję w firmie międzynarodowej zatrudniającej osoby z ponad 20 krajów z całego świata. W moim zespole są Pakistańczycy, Argentyńczycy, dziewczyna z Indonezji, chłopak z Francji, kilka osób z USA. Każda narodowość ma inne podejście do pracy, inne oczekiwania odnośnie work-life balance, różne poczucia humoru i kluczowe wartości życiowe. Jednak wszyscy się szanujemy i jesteśmy otwarci na poznawanie siebie nawzajem. Praca w takim środowisku jest niesamowicie interesująca, choć jednocześnie naznaczona wyzwaniami, których nie miałam, pracując w Polsce.
Sami Barcelończycy po bliższym poznaniu to z reguły osoby bardzo ciepłe, radosne i cieszące się drobiazgami. Do udanej zabawy często wystarczy im przebywanie razem, popijając lampkę wina i przekąszając oliwki czy chipsy. Nie potrzebują suto zastawionego stołu, by biesiadować godzinami. Pogoda w Barcelonie zachęca przez większość roku do korzystania z lokalnych barów i to tam koncentruje się życie towarzyskie. Nie ma tu kultury domówek. Życie przenosi się na zewnątrz.
Wychodząc do warzywniaka czy lokalnej piekarni, możesz liczyć na uśmiech, ciepłe przywitanie cię słowami „Co tam królowo” i jest to wypowiedziane w tak sympatyczny sposób, że uśmiechem tym się też zarażasz. Przełamywanie dystansów to ich naturalna umiejętność, choć na pewno są bardziej skłonni do kontaktu, gdy słyszą, że rozmawiasz w ich języku. Z mężem zaczęliśmy naukę hiszpańskiego jeszcze mieszkając w Polsce i muszę przyznać, że możliwość konwersacji z lokalsami pozwoliło nam na szybszą integrację w tym kraju. O dziwo, są osoby, które mieszkają tu długo i nadal nie znają hiszpańskiego. W tak międzynarodowym środowisku jest to możliwe, jednak traci się wówczas istotny aspekt głębszego poznawania kultury hiszpańskiej, która jest niesamowicie bogata i ciekawa. Ja jestem za tym, by języka się uczyć i korzystać z ogromu możliwości spędzania czasu, jakie oferuje to piękne miasto.
W swojej książce obalasz mity dotyczące życia w Barcelonie, np. łatwości nawiązywania kontaktów z Hiszpanami. Jakie inne mity na temat Hiszpanii chciałabyś rozwiać?
Pozwól, że zacznę od kilku ciekawostek na temat Hiszpanii, o których zdałam sobie sprawę już po przeprowadzce tutaj. Nie tylko Barcelona jest miejscem różnorodności, ale cała Hiszpania taka jest. Podzielona jest na jednostki autonomiczne, z których każda ma wysokie uprawnienia dotyczące ustalania własnych podatków. W Polsce np. obowiązuje jedna stawka podatku od czynności cywilno-prawnych. Tutaj każda jednostka autonomiczna ustala swoją stawkę. To samo dotyczy podatków od nieruchomości, czy też od spadków i darowizn. Niestety Katalonia, której stolicą jest Barcelona, ma jedne z najwyższych podatków w kraju. Dziwi mnie np. fakt opodatkowania spadków i darowizn od najbliższej rodziny, co powoduje np. sytuacje, że osoba dziedzicząca mieszkanie po rodzicach musi je natychmiast sprzedać, ponieważ nie ma środków na zapłatę podatku.
Każda jednostka autonomiczna ustala również swoje lokalne święta, a tych obowiązujących w całym kraju jest stosunkowo niewiele.
Jeśli chodzi o mit, to na pewno jest nim przekonanie, że tu się prawie nie pracuje i ma się wieczną fiestę. Moje doświadczenie jest dokładnie odwrotne. Być może wynika to ze specyfiki pracy w finansach lub mojego pecha, jednak pracuję tu znacznie więcej niż w Polsce, zarówno w zakresie czasu pracy, jak i jej intensywności.
Moje wyobrażenie o sposobie pracy Hiszpanów opierałam głównie na obserwacji ludzi z południa kraju, z Andaluzji. Faktycznie tam zauważyć można większy luz i przysłowiowe „mañana” obowiązuje dość często. Katalończycy natomiast znacznie się od nich różnią. Są dobrze zorganizowani, pracowici i traktują zadania do wykonania znacznie poważniej niż ich koledzy z Sewilli czy Malagi. Także co rejon Hiszpanii, to inny człowiek i różnice te są dużo bardziej widoczne niż np. wśród Polaków pochodzących z różnych województw.
Obowiązuje powszechne przekonanie, że w Hiszpanii cały rok jest gorąco i owszem, o ile w Barcelonie klimat jest dość łagodny, to już na północy kraju panują dość srogie warunki atmosferyczne – mroźne, śnieżne zimy, deszczowe i chłodne lata. Właściwie każdy rejon Hiszpanii cechuje trochę inny klimat, co ma też swoje plusy, bo osoby mieszkające na południu mogą wyjechać na wakacje np. do San Sebastian, by odetchnąć od upałów a ludzie stamtąd podróżują do Andaluzji, by nasycić się słońcem. W Barcelonie najcieplejsze miesiące roku to lipiec i sierpień i zdecydowanie odradzam w tym okresie przyjeżdżanie tutaj. Niech was nie zmyli temperatura około 30 stopni C. Generalnie można pomyśleć, że nie jest tak źle, prawda? Tyle że to bardzo wysoka wilgotność powietrza sprawia, że odczucie gorąca jest dużo większe i naprawdę w tym okresie najlepiej zaszyć się w mieszkaniu z klimatyzacją działającą 24 godziny na dobę. Dość ryzykownym okresem na przyjazd tutaj są też takie miesiące, jak listopad, marzec, kwiecień. Z moich dotychczasowych doświadczeń wynika, że to wtedy najwięcej pada i jest nieprzyjemnie zimno. Czy wówczas rozgrzewają swoje zmarznięte ciała, tańcząc flamenco, jak kraj długi i szeroki? Oczywiście, że nie. Taniec ten jest najbardziej żywy na południu Hiszpanii, w Andaluzji, ale nawet tam nie jest tak, że każdy tańczy flamenco. Jest to niewątpliwie bardzo ważna część kultury hiszpańskiej, natomiast w życiu codziennym Hiszpanom bardziej towarzyszy salsa, niż flamenco.
Ostatnim mitem, do którego chcę się odnieść to powszechne poparcie dla korridy. Mimo że została ona uznana za element dziedzictwa kulturowego Hiszpanii, nie zmienia to faktu, że prowadzi do śmierci byków i w związku z tym część społeczeństwa jest jej przeciwna. Oficjalnie korrida została zakazana tylko w Katalonii i na Wyspach Kanaryjskich, natomiast cały czas na terenie całego kraju silny jest ruch przeciwko tej aktywności, zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Jest zatem nadzieja, że za jakiś czas korrida zniknie z hiszpańskiej tradycji i będzie można ja tylko oglądać w muzeach, czy na filmach.
W trakcie naszego wyjazdu zauważyłam, że masz w sobie ogromną chęć dzielenia się swoimi doświadczeniami z innymi. Czy Twoja pasja do pomagania innym jest wynikiem Twoich osobistych doświadczeń?
Uważam się za szczęściarę, bo na swojej drodze spotkałam kilka osób, które są dla mnie autorytetami i które w różny sposób wspierały mnie i kierowały tak, bym podejmowała dobre życiowe decyzje. Dlatego też wiem, ile dobra może sprawić choćby niewielki gest ze strony innej osoby i staram się nie przechodzić obojętnie, gdy ktoś obok potrzebuje wsparcia. Od dziecka byłam samodzielna, czego wymagała ode mnie sytuacja rodzinna, i wiem, że warto uczyć się na błędach czy doświadczeniach innych. Dlatego też napisałam „Barcelonę z in vitro”. Uważam, że przeprowadzka za granicę to ogromne wyzwanie na wielu płaszczyznach i skoro dla mnie projekt ten zakończył się powodzeniem, dlaczego nie podzielić się tym z innymi?
Jestem zwolenniczką dzielenia się wiedzą nie tylko prywatnie, ale też zawodowo, wśród członków zespołu, którzy mogą dzięki temu poprawić efektywność swojej pracy. Takie podejście buduje atmosferę współpracy i pozwala na rozwój grupy. We wszystkim należy jednak dążyć do równowagi i muszę tu przyznać, że przez większość życia pomaganie innym, spełnianie cudzych życzeń było dla mnie priorytetem i nie zwracałam wystarczającej uwagi na to, czego ja potrzebuję i gdzie powinnam stawiać granice. Zawsze na pierwszym miejscu stawiałam potrzeby, prośby innych, starając się maksymalnie dopasować do ich oczekiwań. Nie było to zdrowe podejście, ale tego nauczyłam się niedawno. Jak widać, nigdy nie jest za późno na wyciągnięcie wniosków. Nadal, jeśli tylko mogę, pomagam, udzielam rad, choć dziś już najpierw oceniam, czy nie wpłynie to negatywnie na mnie samą i czy nie naruszy moich wartości. Uważam, że takie podejście jest zdecydowanie bardziej zdrowe i wciąż może przynieść wiele dobrego każdej z zaangażowanych stron.
Jakie cechy charakteru pomogły Ci przetrwać trudniejsze momenty życia na obczyźnie i poradzić sobie z biurokratycznymi przeszkodami czy problemami językowymi?
Na pewno nie brak cierpliwości. 🙂
Na początku pobytu w Barcelonie największe wyzwania stwarzała mi sytuacja mieszkaniowa, ponieważ szukaliśmy z mężem mieszkania na wynajem długoterminowy, co nie szło po naszej myśli. Wówczas ważne było, by szybko dostosować się do zmieniającej się sytuacji i z uporem maniaka, konsekwentnie wyszukiwać oferty mieszkań. Szybko uświadomiliśmy sobie, że wysyłanie maili tu nie działa i należy dzwonić po agencjach nieruchomości, czego po prostu wymaga hiszpańska kultura. Musiałam z dnia na dzień przełamać opór do rozmów po hiszpańsku, mimo że dobrze jeszcze tego języka nie znałam. To była bardzo dobra lekcja językowa.
W całym tym zamieszaniu byliśmy z mężem pod dużą presją czasu i gdy okazało się, że na czas nie dostaniemy kluczy do mieszkania, szukaliśmy alternatywnego rozwiązania. Najgorsze, co mogliśmy zrobić w tej sytuacji, to usiąść i załamać ręce. Okazało się, że znaleźliśmy szybko pokój w hostelu na kilka nocy, dzięki czemu spokojnie przeczekaliśmy do momentu zakwaterowania się w nowym miejscu.
W trudnych sytuacjach pomagało mi też poczucie humoru. Pamiętam, gdy musiałam spędzić dwie noce pod posterunkiem policji, by otrzymać dokument potwierdzający rezydencję. Wcale nie było to zabawne, bo w tak cywilizowanym kraju, jak Hiszpania, oczekiwać należy sprawnego systemu obsługi interesantów i umawiania wizyt, natomiast rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Dobrze było wówczas rozładować emocje śmiechem, bo denerwowanie się tą absurdalną sytuacją i tak by nic nie zmieniło.
Jestem osobą otwartą na nowe rzeczy, ciekawą świata i to na pewno pomagało mi też w początkowym okresie w Barcelonie. Mimo że jestem introwertyczką, przełamywałam wewnętrzne obawy, ograniczenia i stawiałam na nowe znajomości, bo wiedziałam, jak ważne jest budowanie relacji i socjalizowanie się z miejscową ludnością.
Uważam, że ważną rolę odegrały też pracowitość i pokora. Postawiłam wszystko na jedną kartę, więc musiałam zakasać rękawy, by z podkulonym ogonem nie wracać do Polski. Miałam świadomość, że zawsze może się nie udać i mimo włożenia niesamowitej ilości energii, coś pójdzie nie tak. Jednak chciałam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by zmaksymalizować szansę na powodzenie tego projektu. Budowanie życia od nowa to ciężka robota, ale jednocześnie towarzyszą jej ekscytacja, zaciekawienie, radość z małych sukcesów, dlatego też warto się napracować. O pokorze wspomniałam, ponieważ należy być gotowym na to, że znany nam dotychczas standard życia, znacznie się zmieni. Być może trzeba będzie pracować na niższym niż dotychczas stanowisku, mieszkać w obskurnym mieszkaniu a nie fajnym domku, czy ostrożnie wydawać pieniądze, mając na uwadze ograniczenia budżetu. To może nie być łatwe, jednak zdecydowanie potwierdzam, że naprawdę warto wystawić na próbę swoją cierpliwość i dać sobie czas na adaptację. Uważam, że wszystko, czego doświadczamy, zostawia w nas ślad i kształtuje nas jako ludzi. Ważne, by się nie poddawać, iść krok po kroku po to, co zaplanowaliśmy i pamiętać o uśmiechu, który pomoże nie tylko nam, ale też osobom wokół nas.
Twoja książka może być cenną wskazówką dla osób, które planują wyjazd za granicę. Co poradziłabyś tym, którzy myślą o emigracji, ale obawiają się, że nie poradzą sobie z trudnościami związanymi z nowym krajem?
Poradziłabym przeczytanie „Barcelony z in vitro”. To na początek. Moja książka pomoże zweryfikować plany, pozwoli na zadanie mnóstwa pytań i dostarczy wielu praktycznych wskazówek, na co zwrócić uwagę przy przeprowadzce za granicę. Mimo że opisuję historię dotyczącą Barcelony, książka ta będzie bogatym źródłem informacji również dla osób rozważających inne kierunki.
Gorąco zachęcam też do rozpisania czynności, które uważamy, że musimy wykonać przed przeprowadzką, w jej trakcje i już na miejscu. Taki plan powinien mieć ogólne ramy czasowe oraz uwzględniać fundusze niezbędne do wykonania zadania. Aspekt finansowy jest niezmiernie ważny, tym bardziej, jeśli przeprowadzamy się do kraju, gdzie nie mamy jeszcze zagwarantowanej pracy. Bardzo dobrym źródłem informacji o kosztach życia w danym kraju są blogi czy profile w mediach społecznościowych osób już tam mieszkających. Taki research na pewno warto zrobić, by zwielokrotnić swoje szanse na powodzenie przeprowadzki.
Uważam, że należy uczyć się lokalnego języka jak najszybciej, nawet jeszcze przed wyjazdem. Im lepiej potrafimy się komunikować z lokalną społecznością, tym większe mamy szanse na dobrą pracę oraz tym szybciej zintegrujemy się w środowisku i będziemy mogli korzystać z oferty kulturalnej. Dla mnie te aspekty są bardzo ważne. Im więcej się dowiemy o nowym kraju, tym nasze szanse na stanie się szczęśliwym imigrantem się zwielokrotniają. Na początku pobytu możemy szukać kontaktu z innymi imigrantami, zwłaszcza z naszego kraju, po to, by poczuć się pewnie i w razie potrzeby uzyskać wsparcie. Polecam tu grupy na Facebook, WhatsApp, czy też spotkania w ramach Meetup.com, na których można poznać osoby z tymi samymi zainteresowaniami co my. Ważne jest by wychodzić do ludzi, bo od nich może do nas popłynąć bardzo dużo pozytywnej energii tak potrzebnej w tym dość trudnym okresie.
Jakie są Twoje plany na przyszłość? Czy Barcelona na zawsze pozostanie Twoim domem, czy może rozważasz inne miejsca do życia? Czy planujesz kolejne książki? Jeśli tak, o czym chciałabyś napisać?
Gdy myślę o przyszłości, to widzę siebie w Barcelonie. Nawet na emeryturze. W małym nadmorskim domku z mężem, kilkoma przyjaciółkami, z którymi będę dzielić przestrzeń i kilkoma kotami, którymi będziemy się wzajemnie opiekować. Być może będę uczyć się katalońskiego, by grać w bingo z lokalnymi seniorkami. 🙂
A tak na poważnie, to moim marzeniem jest mieszkać w Barcelonie do końca życia, jednak, co mi napisze życie, nikt nie wie. Ja z pisania rezygnować nie zamierzam, właściwie dopiero się rozkręcam. Mam pomysł na drugą książkę i już właściwie zaczęłam ją pisać, ale nie chcę zdradzać, o czym będzie. Przypuszczam, że jeśli jeszcze kiedyś coś wydam, to mogą być to zupełnie różne historie. Być może jedynym ich wspólnym mianownikiem będzie Barcelona.
Jeszcze mam pytanie o Polonię w Barcelonie- czy jest tam dużo Polaków, co robią zawodowo, czy działają jakieś organizacje polonijne, czy jest może polska szkoła?
W Barcelonie mieszka około 3,5 tys. Polaków. Zdałam sobie sprawę z tego, jak liczna jest nasza społeczność tutaj, gdy poszłam na poprzednie Wybory Prezydenckie. Kolejka do konsulatu była niesamowicie długa i żeby oddać głos musiałam czekać kilka godzin.
Osoby, które się tu przeprowadzają, to tzw. emigranci słońca. Nie przyjeżdżają tu, żeby się dorobić, ale by poprawić swoją jakość życia pod kątem korzystania z życia, przebywania na świeżym powietrzu, realizowania swoich hobby, czy rozwijania życia towarzyskiego. Osoby, które znam, zdobyły już doświadczenie zawodowe przed przyjazdem tutaj i z reguły kontynuują swoją ścieżkę zawodową w Barcelonie, nierzadko pracując dla międzynarodowych firm. Polacy z reguły znają dobrze angielski i uczą się chętnie innych języków, co jest tu cenione. Zawodowo zajmują się najróżniejszymi rzeczami – mają swoje firmy usługowe, jak np. transportowe, fotograficzne, pracują w logistyce, w edukacji, finansach, w obsłudze klienta, w hotelarstwie. Myślę, że nie ma zawodów stanowiących dla nas realną blokadę.
Mam bardzo dobre wrażenia z kontaktów z rodakami w Barcelonie. Przecież to Polak Polaka najlepiej zrozumie i naprawdę widać tu, że można liczyć na wsparcie, gdy ktoś potrzebuje pomocy.
W Barcelonie jest Konsulat Polski, działa tu szkoła językowa prowadzona przez dwie Polki. Placówka ta aktywnie uczestniczy w życiu kulturalnym Polaków a jej wolontariusze co roku biorą udział w organizowaniu WOŚP. Mamy kilku polskich fryzjerów, dwie dobre polskie restauracje, do których chętnie chodzą też Hiszpanie, polski sklep. Jak tylko nadarza się okazja polska społeczność tutaj się integruje, co jest bardzo ważne i potrzebne dla utrzymania polskiej tożsamości.
Czy gdyby któryś z naszych czytelników chciał poznać Twoje miejsca w Barcelonie, i to z Tobą, czy jest taka możliwość?
Zawsze jest taka możliwość, choć zawodowo nie jestem przewodnikiem. Praca w finansach absorbuje dużą część mojego życia tutaj a w weekendy aktywnie odpoczywam i ładuję baterie na kolejny tydzień.
Jeśli jednak ktoś jest bardzo zainteresowany spacerem ze mną po Barcelonie i uda nam się zgrać terminy, serdecznie zapraszam.
Dziękuję za rozmowę i serdecznie zapraszam do Holandii!
Grażyna Gramza
Grażyna Gramza – pracuje w Talen Training Centrum w Soest, autorka książki „Kulturalno-edukacyjna aktywność środowisk polonijnych w Holandii w latach 1989-2019”. Aktywna w promowaniu kultury i języka polskiego za granicą (m.in. w projekcie „Ik spreek Pools”). W Holandii publikuje w kwartalnikach Polsko-Niderlandzkiego Stowarzyszenia Kulturalnego oraz Pools Podium.
Autorkę książki Agnieszkę Łukomską można śledzić na jej profilu na Instagramie agnieszka_w_barcelonie
W czerwcowym numerze „Biuletynu PNKV” ukaże się skrócona wersja tego wywiadu, a także wiele innych ciekawych artykułów. Serdecznie zapraszamy do lektury! Więcej informacji oraz dostęp do biuletynu znajdą Państwo na stronie Polsko-Niderlandzkiego Stowarzyszenia Kulturalnego: https://www.facebook.com/PolskoNiderlandzkieStowarzyszenieKulturalne?locale=pl_PL.
